– znowu to robię… znowu się na Ciebie gapię…
– nic nie szkodzi…
– jakoś mi się przykleiła ta dziewczyna ze snu...
Nie wiedzieć czemu, ostatnio na siłowni nie potrafiłem oderwać wzroku od pewnej dziewczyny (jak się później okazało – trenerki). Owszem, urodziwej, filigranowej blondyneczki o łagodnym usposobieniu i kojącym uśmiechu, ale, zaskakująco, nie to było powodem, że nie potrafiłem oderwać od niej wzroku.
Otóż bardzo długo nie potrafiłem sobie przypomnieć, skąd my się znamy. Bo i owszem, dość regularnie spotykamy się w tym klubie fitness, ale nie opuszczało mnie wrażenie, że znamy się lepiej.
I po trzech dniach lampienia mnie oświeciło: śniła mi się pewnej nocy!
Dlaczego pojawiła się w moim śnie? Nie wiem. Ale się pojawiła.
W końcu zdobyłem się na odwagę, by, przyłapany na nieświadomym procederze, się usprawiedliwić.
I choć nadal nie wiem, jak ma na imię owa dziewczyna ze snu i nie wieszczę tu romansu, to fajnie móc za Arturem Gadowskim powiedzieć: ona jest ze snu, a ubrana w codzienność... choć nie łudzę się, że dla mnie zrzuci ją, kiedy stanie się ciemno.